Wszędzie gdzie bym się nie odwrócił, słyszę zarzuty pod adresem sędziów, że nie znają się na ekonomii. Dotyczy to spraw, w których poruszany jest problem np. odpowiedzialności osób świadczących usługi finansowe.
Od razu pojawia się pytanie czy sędzia, który prowadzi sprawę o błąd w sztuce lekarskiej powinien znać się na medycynie albo gdy rozstrzyga spór dotyczący uprawy pszenicy musi ukończyć akademię rolniczą.
Skąd się bierze takie niezrozumienie sędziego, który przecież nie działa bez wsparcia np. biegłych sądowych albo instytucji naukowo-badawczych, jeśli istnieje taka potrzeba.