W
czasach kiedy nie było systemu losowania sędziów unikało się kłopotliwych
sytuacji, w sposób zwyczajowo przyjęty. Przykładem niech będzie uprzedzenie
przewodniczącego wydziału by nie przydzielał danemu sędziemu spraw pochodzących
z kancelarii żony sędziego. Dzięki temu nawet nie zaistniała potrzeba składania
wniosku o wyłączenie sędziego. Nie było niczym nadzwyczajnym składanie przez
sędziego wniosku o wyłączenie z prowadzenia sprawy sąsiada. Nie dlatego, że nie
był w stanie osądzić sporu, lecz dlatego że mogłoby to wywołać dwuznaczność w
środowisku mieszkańców. Zdarzało się również, że sędzia uważał, iż nie powinien
prowadzić sprawy osoby, o której wypowiadał się niezbyt przychylnie. Te
sytuacje odnoszą się jednak do innych czasów, do środowiska sędziów sądów
powszechnych. Było oczywiste, że nie chodziło o miganie się od rozpoznania
sprawy, bo jeśli nie ta, to i tak wiele innych znajdzie się w decernacie. Było
to podyktowane nie tylko przepisami prawa, ale również pragmatycznym podejściem
na zasadzie: „po co narażać siebie, sąd na zarzut stronniczości?”, „czy akurat
koniecznie to ja muszę rozpoznać tego typu sprawę, zwłaszcza że jest tylu
innych sędziów?”. Teraz przed Trybunałem Konstytucyjnym zawisła sprawa, w
ramach której ma być udzielona odpowiedź czy należy respektować tymczasowy zakaz TSUE prowadzenia dyscyplinarek sędziowskich. Znowu okazuje się, że sprawę ma rozpoznać akurat taka osoba, która nie
tylko krytycznie wypowiadała się o Unii Europejskiej, ale wręcz nazwała jej
flagę szmatą, kwestionowała jej podmiotowość oraz kompetencję do ingerencji w
wewnętrzne sprawy Polski. W pewnym sensie i tutaj chodzi o sąsiada, ale nie
tylko takiego, którego się nie lubi, szkaluje, ale wręcz kwestionuje jego
istnienie. Czy taki sędzia powinien rozpoznawać taką sprawę?