Jak się napracować, aby nie wykonać pracy.

sala rozpraw
fot. Artur Mączyński, pozywam.pl
Skierowałem na jedną wokandę dziesięć spraw. Były to typowe sprawy. Większość z nich to sprawy odszkodowawcze i to z gatunku "uszkodzono mi samochód, lecz zakład ubezpieczeń zaniżył odszkodowanie", albo "uszkodzono mój samochód, zaś ubezpieczyciel sprawcy nie zrekompensował mi pełnych kosztów najmu pojazdu zastępczego". Nic wyjątkowego. Nic nadzwyczajnego. No może poza tym, że okoliczności sytuacyjne nie były zbyt sprzyjające, a to z uwagi na duchotę i gorąc towarzyszący rozprawom. Nie zmienia to jednak faktu, że w każdej sprawie miał się pojawić co najmniej jeden świadek. Efektem wokandy była jedynie smutna refleksja, a właściwie pytanie: "czy ja w ogóle wykonałem jakąś pracę?".


Przygotowanie wokandy

Ponownie muszę podkreślić, że sprawy, które znalazły się na wokandzie nie były ani obszerne, ani merytorycznie skomplikowane. Niemniej jednak, wymagały podjęcia wielu czynności, aby nadać im dalszy bieg. Kluczowym było oczywiście wyznaczenie rozprawy. Należało zatem wydać wiele zarządzeń, których przedmiotem było m.in. zawiadomienie stron, pełnomocników o terminie rozprawy, doręczenie pism procesowych, wezwanie świadków, wezwanie o zaliczki na wynagrodzenie dla biegłych sądowych, wezwanie do złożenia akt szkody, czy innych dokumentów przez osoby trzecie.

Są to konkretne czynności, które wymagają uwagi i generują czas. Oczywiście wszystko to czyni się po to, aby sprawę zakończyć. Choć przy tego typu sprawach trudno mówić o możliwości jej zakończenia na pierwszym terminie, to jednak przesłuchanie świadka i dopuszczenie dowodu z opinii biegłego sądowego, może przyczynić się do tego, że sprawa zostanie zakończona już na kolejnym terminie. Pozostałe sprawy, przy założeniu, że adresaci zarządzeń wykonają swoje zobowiązania, zaś świadkowie przyjdą na rozprawy i złożą zeznania, mogłyby faktycznie się zakończyć na pierwszym terminie.

Wokanda

Okazuje się jednak, że są takie chwile, są takie wokandy, na których nic się nie dzieje. To znaczy nic się nie dzieje istotnego z punktu widzenia celów procesu. Nikt nie przychodzi, nikt niczego nie składa, i nic się nie kończy. Wielkie nic. 

Dostąpiłem wątpliwego zaszczytu obecności na takiej wokandzie. Pomimo wielu zarządzeń, wielu wezwań na rozprawę, poza trzema pełnomocnikami, przyszedł tylko jeden świadek. Wyznaczyłem dziesięć spraw, ale tylko w jednej został przesłuchany świadek i można było posunąć sprawę dalej. W pozostałych przypadkach zaistniała konieczność ponownego wyznaczenia terminu rozprawy i wykonania niemal identycznych czynności, jak przy wyznaczaniu pierwszego terminu.

Koniec wokandy

Po zakończeniu takiej wokandy może pojawić się pytanie: "Czy ja wykonałem w ogóle jakąś pracę?". To pytanie wcale nie jest dziwne. Zwykle za pracę uznajemy sam fakt, że wykonywaliśmy jakieś czynności. Jednakże istotne jest to, czy te czynności czemuś służbą. Jeszcze ważniejsze jest to, czy te czynności zmierzają do osiągnięcia wyznaczonego celu. 

Niestety, ale oceniając taką wokandę przez pryzmat takich założeń, można chyba nawet ze smutkiem napisać, że właściwie to nie wykonałem żadnej sensowej pracy. Nie zbliżyłem się do realizacji zamierzonego celu. Co gorsza, zasadniczo to znalazłem się w punkcie wyjścia, skoro praktycznie cała wokanda została przeniesiona na inny termin. 

Taka konstatacja jest przygnębiająca, zwłaszcza dlatego, że wykonałem mnóstwo czynności, uczestniczyłem w rozprawie, na której musiałem spisać protokół i ponowić większość czynności. To wszystko wiązało się z zaangażowaniem co najmniej jednego dnia pracy. 

Ktoś powie, że można było podejmować inne czynności, skoro na rozprawach prawie nikt się nie pojawił. Niestety, ale nie jest to takie oczywiste. Czym innym jest odwołanie jednej rozprawy rozplanowanej na całej wokandzie, a czym innym jest uczestnictwo w wokandzie, w czasie której każda ze spraw była prawidłowo wyznaczona. W takiej bowiem sytuacji trzeba wywołać każdą sprawę, spisać protokół, w którym odnotowuje się obecnych.

Co więcej, w opisywanym przypadku, zaistniała konieczność ukarania nieobecnych świadków grzywnami. A zatem trzeba było wydać postanowienia o skazaniu na grzywny, które następnie, poza wezwaniem na kolejny termin, trzeba doręczyć skazanemu wraz z pouczeniami. Niekiedy trzeba wezwać o podanie właściwych adresów zamieszkania, albo zweryfikować adresy zamieszkania świadków, stron, uczestników postępowania. 

Nawet gdyby tych czynności było niewiele, to i tak powrót do pokoju ze świadomością, że za 15 minut trzeba wywołać kolejną rozprawę powoduje, iż nie da się podjąć w tak krótkim czasie zbyt wielu czynności, zwłaszcza tych trudniejszych. Człowiek jest wyrwany z pewnego rytmu wokandy, co także utrudnia podejmowanie bardziej skomplikowanych czynności. 

P.s.
Na tym przykładzie widać, jak wiele czasu, energii, pieniędzy marnujemy tylko dlatego, że wzywani, zawiadamiani, z różnych przyczyn, nie przychodzą na rozprawy. Oby jak najmniej takich wokand, na których jestem tylko ja i mikrofony.

9 komentarzy:

  1. Przynajmniej są mikrofony.. Bo ja w sądzie pracy z kłamiącymi świadkami nie mogę się doprosić, mimo że w innych salach są. Każdy ma własne zmartwienia..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak na marginesie. Mikrofony są, ale jeszcze nie działają :-)

      Usuń
    2. A skąd Pan Sędzia wie, że nie działają ? Może przeznaczone są do innej pary uszu.

      Usuń
    3. Przedwczoraj w pewnym rejonie, sąd do pełnomocnika:
      "Panie mecenasie, ale Pan wie, że to się nie nagrywa? Bo nie będziemy tego wszystkiego protokołować."

      Usuń
  2. Chyba mimo wszystko nie było całkiem źle ;)
    http://sub-iudice.blogspot.com/2011/07/stawiennictwo-nieobowiazkowe.html

    OdpowiedzUsuń
  3. A może być tak... pooddalać powództwa, skoro "dowód" się nie stawił? (tudzież pozasądzać, jeśli to był dowód pozwanego?)

    OdpowiedzUsuń
  4. A może sędziowie nie chcą, żeby stawiać się na rozprawy?
    Przykładem wyznaczenie w okresie wakacyjnym sprawy w SA w Warszawie po jej 8 miesiącach "leżakowania" na godz. 9,00 kiedy strona zamieszkuje w Szczecinie i dojeżdża środkami komunikacji publicznej (PKP, PKS), co daje w porywach nawet i 10 godzin, zarwaną noc, zmęczenie tak długą podróżą.
    Co więcej w apelacji strona skarży się na niewyczerpujące przesłuchanie jej przez Sąd Okręgowy z uwagi na wymienione powyżej okoliczności w związku z wyznaczeniem jej przesłuchania na godz. 9,00. przed SO.
    Zawiadomienie o terminie rozprawy przychodzi na miesiąc przed rozprawą, poczta dostarcza je przez 2 tygodnie. Możliwość zmiany terminu rozprawy istnieje teoretycznie z uwagi na obawę kiedy wniosek strony o zmianę terminu rozprawy dotrze do Sądu.
    A może sędzia nie czytał akt (obszerne, więc to prawdopodobne), ale czy nie czytał także apelacji?
    A przecież są stosowne przepisy regulaminu urzędowania sądów dot.wyznaczania rozpraw, aby możliwe było przybycie w związku z miejscem zamieszkania strony, świadka.
    Dodam, że bagatela sprawa toczy się od 6 lat.

    OdpowiedzUsuń
  5. Informacje bardzo ciekawe, czekam na kolejny wpis.

    OdpowiedzUsuń

Blog działa na zasadzie non-profit. Komentarze nie mogą zawierać kryptoreklamy, w tym linków odsyłających do stron internetowych, czy też podmiotów proponujących jakiekolwiek usługi, czy też sprzedaż jakichkolwiek towarów. Z uwagi na częste ignorowanie powyższego zakazu, ewentualne umieszczenie zakazanych treści wiąże się z jednoczesną zgodą na ponoszenie opłaty w kwocie 99 zł za każdy dzień istnienia takich treści w komentarzach.