Sąd zna prawo (iura novit curia). Czy na pewno ?

fot. skrócona półeczka prawnicza
Istnieją takie paremie łacińskie, które tak mocno utkwiły w świadomości społeczeństw, a zwłaszcza prawników, że stały się wręcz paradygmatami, których nie sposób obalić, czy choćby zakwestionować. Niewątpliwie taką paremią jest, przywołana w tytule, słynna "iura novit curia".
Czy jednak faktycznie tak jest, że sąd zna prawo, każde prawo ? 
Z całą pewnością postawienie tego pytania wywoła zdziwienie, a może nawet szok. Nie to jest jednak najważniejsze. Nie to jest celem tego tekstu. Chodzi przede wszystkim o to, aby odczarować powielane stereotypy.

Czy o tym pisać ?

Szczerze mówiąc najpierw tekst miał dotyczyć samej paremii. Miałem opisać, jak należy ją rozumieć. Dlatego, pierwotny tytuł tekstu brzmiał następująco: "Sąd zna prawo (iura novit curia)". Nie wiem jak to się stało, że do tego tytułu dodałem, to kłopotliwe dla siebie pytanie "Czy faktycznie tak jest ".

Wydaje mi się, że gdzieś podświadomie chciałem rozprawić się z tym stwierdzeniem. Trzeba od razu postawić następującą tezę: sąd powinien znać prawo, choć nie zawsze tak jest. 

Myślę, że w czasach, gdy ta paremia powstawała było tyle aktów prawnych, że sąd rozpoznający daną sprawę miał co najmniej możliwość zapoznania się z obowiązującym prawem. Nie ma co się dziwić, że paremia miała postać zdania oznajmującego, stwierdzającego fakt. 

Ciekawostką niech będzie to, że jeszcze nie tak dawno praktycznie nie było potrzeby stosowania przepisów z szeroko pojętego prawa handlowego. Pamiętam rozmowę z radczynią prawną, która funkcjonowała m.in. w latach osiemdziesiątych. Wspominała, że prawo spółek nie było potrzebne, bo spółek praktycznie nie było. Stosowano prawo cywilne, rodzinne i spółdzielcze. A jak jest obecnie ?

Inflacja prawa

Od dłuższego czasu mówi się o inflacji prawa. Uchwalanych, nowelizowanych, zmienianych aktów prawnych, przepisów jest tak dużo, że nie tylko obywatele, ale i prawnicy zaczynają się w tym gubić i mylić. Co ciekawe, o ile inflacja, jako pojęcie ekonomiczne, jest w Polsce obecnie ujemna (!), o tyle, inflacja prawa jest zdecydowanie na plusie. Wiąże się z tym nowy problem. Czy sąd jest w stanie poznać całe prawo regulujące daną materię będącą przedmiotem sporu.

O jakie prawo chodzi ?

Fajnie by było, gdyby autorowi paremii chodziło o rozumienie prawa, jako systemu prawnego dotyczącego danego sporu. Niestety, ale o to raczej nie chodziło. 

Pod pojęciem prawa, kryją się przeróżne przepisy prawne. Przyjmuje się, że sąd jest związany jedynie konstytucją i ustawą. Nie oznacza to wcale, że sąd stosuje wyłącznie konstytucję i ustawę. Ma również obowiązek, jeśli zaistnieje taka potrzeba, zastosować przepis wynikający z umowy zawartej między stronami, przepis regulaminu, przepis rozporządzenia, zarządzenia, okólnika, uchwały gminnej itp. Co ciekawe, można wręcz mówić o kilku poziomach tego samego prawa. Chodzi mi o to, że na skutek dużej ilości przepisów intertemporalnych (międzyczasowych) w zależności o to, kiedy dana sprawa wpłynie do wydziału, ta sama materia będzie rozstrzygana według innych przepisów procesowych.

Sąd powinien znać prawo

Nie ulega wątpliwości, że sąd powinien znać prawo. Więcej, ma obowiązek znać prawo w każdej sytuacji. Ma obowiązek zastosować właściwą normę prawną do prawidłowo ustalonego stanu faktycznego. Jeśli jakiś z tych zabiegów będzie nieprawidłowy, to można skorzystać ze środka zaskarżenia. Sprawę będzie rozpoznawał sąd wyżej instancji.

Ustawy

Sąd raczej nie będzie miał problemu z ustaleniem treści przepisu znajdującego się w ustawie, czy rozporządzeniu. Nie będzie miał problemu z ustaleniem normy prawnej wynikającej z opublikowanego rozporządzenia, zarządzenia.

W tym miejscu, można jedynie zauważyć, że pojawia się nowa świadomość prawna. Okazuje się bowiem, że odchodzą do lamusa ci, którzy korzystają z dzienników ustaw. Wszechobecne jest korzystanie z różnego rodzaju programów komputerowych, dzięki którym można ustalić treść aktu prawnego na dany moment w zaledwie kilka sekund. Czy to jest prawidłowe. Oczywiście, że nie. Nie ma bowiem gwarancji, że dany program wygenerował prawidłową treść przepisy prawnego. 

Czy jest inna alternatywa. Oczywiście, że jest. Można samodzielnie przeglądać dzienniki ustaw wraz z nowelizacjami i ustalać obowiązującą na danym moment treść normy prawnej. Pamiętam, jeden taki proces, który przeprowadziłem. Była to wielka przygoda. Jak się później okazało był to stracony czas. Po godzinie pracy doszedłem do momentu, w której ustaliłem, że interesujący mnie przepis prawny został zmieniony, zanim zaczął obowiązywać. To był koszmar. 

Nie zmienia to faktu, że korzystając z takich programów, czy papierowych kodeksów, ustaw trzeba zachować ostrożność. Trzeba się orientować i znać zasady. Zany jest mi przypadek z przecinkiem, który wyleciał z tekstu kodeksu karnego opublikowanego w Dzienniku Ustaw, podczas gdy ów przecinek był nadal w wersji elektronicznej kodeksu karnego znajdującego się w programach komputerowych. Efekt był piorunujący. Zdaje się, że zwrócił na to uwagę obrońca oskarżonego. Z tego co pamiętam człeka trzeba było uniewinnić. Nie dlatego, że był niewinny w sensie moralnym, ale dlatego, że ustawodawca zgubił przecinek. Potem nastąpiło słynne sprostowanie kodeksu karnego.

Czy takie przypadki będą miały miejsce. Pożyjemy, zobaczymy. Raczej będzie to się zdarzało. Już teraz dokonuje się porównania tekstów dyrektyw unijnych, z przepisami prawa obowiązującymi w Polsce i wprowadzonymi do naszego systemu prawnego na skutek implementacji danej dyrektywy. Myślę jednak, że z czasem to systemy komputerowe będą wyznaczały co jest obowiązującym prawem. Strach pomyśleć, co będzie jeśli takie systemy padną np. na 1 tydzień.

Przepisy pozaustawowe

W tym wypadku sytuacja jest nieco inna i bardziej złożona. Pojawia się od razu pytanie, skąd sąd ma wiedzieć, że istnieje jakaś umowa, regulamin, czy nawet uchwała miejska. Jest to o tyle istotne, że sąd jest związany tylko ustawą i konstytucją. 

Częściowo takie przepisy można poznać. Nie ma problemu dotarcie do przepisów publikowanych na stronach internetowych banków, zakładów ubezpieczeń, czy urzędów miast. Nie wiadomo jednak, czy takie przepisy są w wersji odpowiedniej dla danej sprawy.

Oznaczać to, że na stronach procesu będą spoczywały pewne obowiązki. Powinni poinformować sąd o tym, że istnieje jakaś umowa, czy regulamin, który może mieć wpływ na rozstrzygnięcie sprawy. Może się teraz narażę, ale bądźmy szczerzy. Skąd sąd np. warszawski ma wiedzieć, że w Krakowie albo Zakopanem została podjęta jakaś uchwała gminna o treści, która ma istotny wpływ na uprawnienia pozwanego. Na to muszą zwrócić uwagę strony procesu. O tym powinni ewentualnie poinformować ich pełnomocnicy.

Osobną kategorią są przepisy innych porządków prawnych. Pamiętam orzeczenia Sądu Najwyższego, czy instancji odwoławczych, w których kwestionowano powoływanie biegłego z zakresu prawa celem ustalenia, jakie przepisy obowiązują w danej sprawie. Zresztą ja również uważałem, że taki dowód z opinii biegłego sądowego jest niedopuszczalny. Zmieniłem swoje zdanie, gdy się okazało, że należy w danej sprawie zastosować przepisy common law. Ostatnio widziałem postanowienie sądu niemieckiego o dopuszczeniu dowodu z opinii instytutu niemieckiego celem ustalenia, jak dane zagadnienie - szczegółowo opisane w postanowieniu - winno być rozstrzygnięte według prawa polskiego. Oznacza to, że w innym państwie, o olbrzymim dorobku intelektualnym i doktrynalnym w zakresie prawa, są racjonalni, pragmatyczni i szczerze uświadomieni o swojej ułomności (brak wiedzy o wszystkich przepisach prawa) sędziowie. Skoro czegoś nie wiedzą, to po prostu do tego się przyznają, a nawet napiszą o tym w postanowieniu. 

U nas co najwyższej należy przedstawić pogląd na dane zagadnienie, czy ściągnąć akty prawne, które mogą znaleźć zastosowanie. Oczywistym bowiem jest, że polski sędzia, który otrzyma takie dane, dokumenty, akty prawne samodzielnie ustali stan prawny. I dalej będziemy żyli długo i szczęśliwie.

Proszę mnie oszczędzić

Zamiast omawianej paremii, bliższa jest mi inna zasada: "wiem, że nic nie wiem". Uświadomiłem to sobie na nowo po zdanym egzaminie sędziowskim. Byłem tak nafaszerowany wiedzą, że byłem w stanie orzekać w każdym wydziale i rozpoznać każdą sprawę. Jednocześnie wiedziałem, że do każdej sprawy będę musiał się bardzo dobrze przygotować. Ta zasada prowadzi do właściwego przepisu, właściwych rozwiązań. Po prostu, jak wiemy dużo na temat danej kwestii, to co najmniej wiemy gdzie szukać, wiemy gdzie może być zlokalizowany problem. Wtedy wystarczy dotrzeć do właściwych przepisów i przeanalizować dane zagadnienie.

Nie mam co się oszukiwać, że całe prawo jest mi znane. Bo tak nie jest. Jednakże puki co nie zdarzyło się, aby np. w postępowaniu apelacyjnym, okazało się, że nie znałem jakiegoś przepisu prawa. O czym to jednak świadczy ? Czy o tym, że w tym wypadku znałem prawo, czy może o tym, że nie znalazłem jednak właściwej normy prawnej. Uwaga, odpowiedź na to pytanie może być zabawna. Pierwszą opcję wybiorą osoby życzliwe wobec sądu (np. wygrywający spór), zaś drugą raczej ci, co uważają, że sądownictwo w Polsce kuleje.

Puenta

Trzeba jeszcze jedną kwestię poruszyć. Wiele się pisze na temat ilości spraw w decernatach sędziów. Mało się natomiast pisze o obciążeniu sędziów w kontekście tego co wyżej napisałem. Chociaż zasadniczo nie chcę poruszać tematów związanych z utyskiwaniem, to jednak muszę tutaj zasygnalizować, że nadmierne obciążenie sędziów będzie miało wpływ na ich możliwości dogłębnego przeanalizowania danej sprawy pod względem prawnym, orzeczniczym i doktrynalnym. Uzasadnienia będą krótsze, bez orzeczeń, bez doktryny. Taka będzie przyszłość, jeśli nic w zasygnalizowanej materii się nie zmieni.

Pamiętam sprawę z konwencją montrealską. Miałem całą dostępną literaturą, doktrynę, orzecznictwo. Nie było to jednak wystarczające do rozstrzygnięcia sprawy z zakresu transportu lotniczego. Czekałem na ważną monografię, która miała się ukazać lada dzień i jak tylko ukazała się w księgarni natychmiast ją ściągnąłem.Wtedy miałem w decernacie 150 spraw na biegu (nie licząc tzw. zakreślonych, tj. takich które nie są ujawniane statystycznie, a w których trzeba podejmować czynności). Obecnie spraw w decernacie mam 500 nie licząc spraw "widmo".


P. s.
Po tym wynaturzeniu czuję się zobowiązany, aby napisać o tym, jak pełnomocnicy postrzegają paremię "iura novit curia" :-)

2 komentarze:

Blog działa na zasadzie non-profit. Komentarze nie mogą zawierać kryptoreklamy, w tym linków odsyłających do stron internetowych, czy też podmiotów proponujących jakiekolwiek usługi, czy też sprzedaż jakichkolwiek towarów. Z uwagi na częste ignorowanie powyższego zakazu, ewentualne umieszczenie zakazanych treści wiąże się z jednoczesną zgodą na ponoszenie opłaty w kwocie 99 zł za każdy dzień istnienia takich treści w komentarzach.